Jak to było z tym Shrekiem?

O Shreku — przysadzistym, przebrzydłym i zielonym ogrze słyszał każdy. No, może prawie każdy. Na pewno zdecydowana większość może się ze mną zgodzić, że seria filmów (aktualnie tetralogia) stała się kultem w historii dzieł animowanych. Sam pamiętam, że już w wieku sześciu lat, kiedy zobaczyłem w kinie plakat „Shreka Forever” to nie stanąłem osłupiony przed nim i nie zacząłem zadawać pytań, tylko od razu skojarzyłem, że pewnie jest to jakaś kontynuacja odrażającego ogra, że na pewno pojawi się Fiona, osioł czy smoczyca. Poszło drogą dedukcji. Chociaż nie byłem na żadnej części w kinie (i dosyć tego żałuję), po dziś dzień całą serię widziałem pewnie kilkaset razy i z racji swojej magii i niestarzejącego się humoru, pewnie obejrzę te filmy wiele razy, kojarząc każdą scenę i kwestię.

Ale jest coś, o czym nie każdy może wiedzieć. Poszukując pewnego przedmiotu na internecie zdziwiłem trochę osób, że w historii Shreka coś takiego się wydarzyło. A jednak — pierwsza odsłona jest oparta o książkę dla dzieci.



„Shrek!” Williama Steiga powstał w 1990 r., kiedy autor miał 83 lata i z powodu komicznego języka i poruszanych ciekawych tematów (sądzę, że w pełni dzieci mogą tej książeczki nie zrozumieć) stanęła na piedestale zainteresowania wśród filmowców. Pierwszy prawa do tego opowiadania wykupił Steven Spielberg i planował stworzyć klasyczną animację dwuwymiarową, zapewne coś w klimacie animowanego Asterixa i Obelixa. Nie zrealizował tego planu, bo jakiś czas później prawa wykupił DreamWorks, który finalnie projekt ziścił. Produkcja filmu rozpoczęła się w połowie lat 90. XX wieku i pewnie każdy wie, że Shrekowi miał podkładać głos Chris Farley, jednakże z powodu wczesnej śmierci aktora pomysł zarzucono i wzięto Mike’a Myersa. Znaleziono nawet wyrenderowane fragmenty Shreka, na których widać oryginalny wygląd ogra, bardziej zbliżony do książki. Podobnież istnieją pozostałe nagrania stworzone za ery Farleya, ale na tę chwilę są to zaginione materiały. Nie mniej jednak, skupmy się na książce.

Anglojęzyczne wydanie można dorwać w każdej chwili, w każdej księgarni, jednak stwierdziłem, że wolę kupić z polskim przekładem (jedyny dostępny to w tłumaczeniu Eweliny Jagły). Trudno było ją znaleźć, oficjalnie była tylko dostępna w mokotowskiej bibliotece. Na szczęście na facebookowej grupie antykwarycznej znalazłem panią z Kielc, która mi ją odsprzedała, za co jej bardzo dziękuję. Nie chcę wspominać, że wydawnictwo Rebis, które wydawało tę książkę, nie miało już do niej praw autorskich, więc to tylko spotęgowało trudność znalezienia tej książeczki na sprzedaż. „Shrek!” dosyć różni się od filmowej ekranizacji, ale nie bardzo. W opowiadaniu ma rodziców, którzy wyrzucają go z domu, aby wyruszył w podróż, potrafi ziać ogniem, mamy rycerza, który strzeże zamku, czarownicę, która przewiduje przyszłość ogra i odmienny wygląd księżniczki, która, wedle przepowiedni, ma być brzydsza od ogra (i, o dziwo, nie jest ogrzycą). Widać, że fabuła w obu utworach ma temat wspólny, bo i tu, i tam Shrek idzie po księżniczkę, jednak w filmie stworzono, moim zdaniem, bardziej złożoną historię niż w utworze Williama Steiga. I to wyszło in plus. Wiadomo, że „Shrek!” jest prostszy, bo to jednak książka dla dzieci, ale nie można jej ująć uroku. W przeciwieństwie do filmu, w utworze pojawiają się nawet rymowane wiersze. Zacytuję: „Pryszcze, cellulit, brodawki, kurzajki / Czynią cię wstrętną jak gdyby z bajki”. Tego trochę jest i tworzy bajkowy klimat (bo przecież rymy się z tym kojarzą).

Jeśli chodzi o różnice to zapomniałem wspomnieć, że w „Shreku!” występuje osioł, który, jak w filmie, mówi, ale różnica jest taka, że przez ogra jest ujeżdżany. Pojawia się też smok, którego pokonuje nasz główny bohater i błyskawica, którą zjada. Sieje srogi postrach, bo wszystkich przeciwników w drodze do księżniczki pokonuje. Jedynie co jest go w stanie przerazić to własne odbicie, co jest metaforycznym tematem.

Bywa czasami tak, że ekranizacja filmowa jeśli odchodzi znacząco od fabuły oryginału (bo przecież film powstał tak naprawdę na motywach książki) nie ma pochlebnej opinii od pisarza pierwowzoru — tak było w przypadku radzieckiego „Solaris” Tarkowskiego, który Lemowi się nie spodobał. Inaczej było z „Shrekiem”, bo mimo że film otrzymał ogromne uznanie to przypadł też do gustu Williamowi Steigowi (który, w formie dygresji, ma polsko-żydowskie pochodzenie, bo rodzice pochodzili z Lwowa).

Zatem, cóż ja mogę więcej dodać! Jeśli nie czytaliście „Shreka!” to warto po niego sięgnąć, bo zobaczycie historię ogra w innej odsłonie, co dla każdego fana czy wielbiciela serii powininno być miłym suplementem. Poniżej znajduje się parę innych zdjęć książki, żebyście mogli napawać się jej pięknem.








Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Śmiało edytujcie strony na Wikipedii, czyli wywiad z katowiczaninem i geografem Markiem Mrozem

Krótki artykuł, w którym, drogi czytelniku, przeczytasz wiersze

Zbigniew Komorowski: polski łyżwiarz figurowy