Kiedyś to było
To nie będzie jakiś arcydługi artykuł. Mam małe natchnienie i chcę je zrealizować akurat w takiej postaci, żeby właśnie mój pomysł nie poszedł do szuflady. A często tak mam, że potrafię zapisywać swoje przeżycia w notesie (cyfrowym lub rzeczywistym) tylko po to, żeby do tego wrócić za jakiś czas i nawet nie móc sobie zwizualizować, o co mi wtedy chodziło. Wspomnienia zapisane to taki cudowny sposób na odczuwanie przeszłości w przyszłości, że każdy rozumny człowiek powinien stosować taki zabieg. W moim przypadku ma to sens połowicznie, bo pamiętam wszystko, co wydarzyło się kiedyś, jak przez mgłę. Taka przypadłość mojej choroby psychicznej. Oczywiście jak przystało na moją pamięć to pamiętam albo absurdalne wydarzenia, komiczne i idiotyczne albo coś, co wiązało się z mocną ekstazą emocji.
Przenieść się do przeszłości pomaga mi muzyka Kapitana Nemo. Słuchając „Baru Paradise” przypominam sobie piękne, ciepłe i kolorowe dni warszawskie, kiedy to (właśnie w wakacje) chodziłem sobie po Mokotowie, szedłem z książką do Parku Dreszera albo do ogrodu jordanowskiego (też niedaleko od parku), albo, co lepsze, szedłem do antykwariatów, tych na Mokotowie czy w Śródmieściu, gdzie to moje oczy szukały ciekawe pozycje na półkach. Moja mania na punkcie książek (dosyć niezdrowa, dopiero teraz to przystopowało) zaczęła się w 2022 r., kiedy to w sklepie Ornamenty niedaleko Placu Unii znalazłem w pudle książki różnej maści, ale głównie przedwojenne. Po dziś dzień nie wiem, gdzie przeleżały tyle lat, ale podejrzewam, że pewnie gdzieś w piwnicach, bo niektóre wyglądały tak, że dużo przeżyły. Znalazłem tam międzywojenne wydanie dzieł Moliera w przekładzie Boya-Żeleńskiego, powieść Roberta Louisa Stevensona, „Syzyfowe prace” Żeromskiego (i to w dodatku z podpisem powstańca warszawskiego, bo Eugeniusza Ajewskiego; paradoksalnie znalazłem później w tym sklepie więcej książek, nawet napisanych przez Ajewskiego, więc podejrzewam, że ktoś sprzedał po prostu jego kolekcję). Byłem tymi tytułami tak zafascynowany (a było ich znacznie więcej), że chciałem je kupić od razu, ale okazało się, że można było płacić tylko gotówką. A ja miałem ze sobą tylko kartę. Zbliżała się do tego pora zamknięcia. Więc wpadłem na taki świetny pomysł, że wziąłem hulajnogę, podjechałem pod dom, pożyczyłem od taty pieniądze i wróciłem biegiem do sklepu. Uff, udało mi się je kupić, ale żałuję najbardziej, że nie wziąłem, a była, książka wydana w Nowym Jorku, również w latach 30. To był kryminał dla dziewczyn, tak chociaż brzmiał podtytuł.
Tak się to zaczęło... Potem znalazłem Antykwariat na Tamce, w którym kupiłem dosyć płyt, Antykwariat Kwadryga, Gryf (właśnie na Mokotowie – zaraz po Kwadrydze najbardziej klimatyczny antykwariat w stolicy). Można byłoby to wymieniać, dodawać także cudowne księgarnie, jakie spotkałem czy biblioteki, w których wypożyczałem „Przygody Tintina”.
Muzyka działa cudownie na nasz umysł, wyobraźnię. Tak działa na mnie muzyka Kapitana Nemo, przepleciona z Pink Floydami. Chociaż chyba polski wykonawca bardziej do mnie przemawia jeśli chodzi o wspomnienia. Widzę z jego powodu warszawskie ulice, pełne słońca i zapachów, pięknie ubranych mężczyzn i dam, pełne uśmiechy czy nawet, paradoksalnie, smutki. Wszystko to się łączy, jakbym doświadczał synestezji. Jest to możliwe. Ach, i jeszcze przecież ten sklep muzyczny niedaleko „Pekinu”, który zauroczył mnie małym rozmiarem wnętrza.
Kiedyś to było. Staram się żyć i nie myśleć zbytnio o tym, co mnie spotkało, żeby nie popadać w melancholię, ale tak cały czas się nie da tego nie robić. Myślę o przelotnych znajomościach czy miłościach, o tymczasowym miejscu pobytu jakim była Warszawa.
Bo jak śpiewał Dymsza: „Warszawa da się lubić, Warszawa da się lubić. Tutaj szczęście można znaleźć, tutaj serce można zgubić”. I coś w tym jest, bo mam wrażenie, jakbym przeżył to, co śpiewał.
I nie mogę zapomnieć o kamienicach! Oczywiście ich nie jest bardzo dużo (wiadomo z jakiego powodu), ale jednak te, co się ostały, zachwycają. A napiszę szczerze, że przekonałem się również do zabudowy socrealistycznej, która daje urok. Nie chciałbym tylko, żeby zniszczono ponownie stolicę. Niech będzie, tak jak jest.
I kończąc: Warszawę tak przeżyłem, doświadczyłem i zobaczyłem, jak Schulz w swoich opowiadaniach. Tak mi się to kłębi w głowie, że jeślibym miał opisać to, co czuję, opisałbym słowami mistrza z Drohobycza.
Komentarze
Prześlij komentarz